Wolontariat - nowe
|
![]() |
Być wzajemnie, słońcem i kwiatem
Najpełniej żyć
Jeszcze kilka lat temu byłem przekonany, że przez życie, w pełni aktywnie, można przejść tylko na własnych nogach, a ja nigdy nie potrafiłem nawet stanąć...
Do 25 roku życia starałem się, unikać ludzi, gdyż czułem się jak dziwoląg, który równocześnie wzbudza niezdrową ciekawość i razi czyjeś poczucie "dobrego smaku". Z tego powodu, nie wyobrażałem sobie, abym mógł wyjechać, poza moje mieszkanie, na wózku inwalidzkim. Kojarzył mi się on z przekleństwem, którego należy się wstydzić i ukrywać.
Wówczas moją jedyną towarzyszką była nauka. Najważniejsze, bowiem jest, dla mnie, to abym nie zmarnował życia, by nie przeminęło ono bez żadnego dobrego śladu pozostawionego przeze mnie.
Z tamtego okresu szczególnie cenię sobie korespondencję z szefem Instytutu Fizyki - Wojskowej Akademii Technicznej. Zaprosił mnie on nawet na międzynarodową konferencję naukową do Juraty. Była to bardzo "kusząca" propozycja, gdyż oprócz spotkania z gronem znakomitych naukowców, mogłem także, przez tydzień, wypocząć w elitarnym ośrodku wczasowym, nad morzem.
Niestety, musiałem zrezygnować z tego wyjazdu, gdyż obcy był mi wolontariat i nie znałem nikogo, kto mógłby pojechać ze mną jako wolontariusz.
Właśnie poczucie osamotnienia było dla mnie najbardziej dokuczliwe, gdyż zapewne każdy człowiek pragnie czuć się komuś potrzebnym tak, aby nasze życie nie trafiało w próżnię, lecz by było źródłem ubogacenia, radości i rozwoju dla drugiej osoby. Dlatego największą tragedią niepełnosprawności nie jest sama ułomność, lecz samotność...
Nie chodzi tutaj tylko o to, by sobie porozmawiać, czy też by mieć jakieś towarzystwo, lecz myślę, że potrzebujemy drugiego człowieka, aby poprzez niego i w nim poznawać prawdę o nas samych i o otaczającej nas rzeczywistości. Im bardziej nie jesteśmy wzajemni sobie obojętni, lecz zależy nam na tej drugiej osobie, tym bardziej stajemy się takimi szczególnymi zwierciadłami, w których odnajdujemy własne myśli, możliwości, odpowiedzi na nurtujące nas wątpliwości, a nawet drogę naszego życia...
Trudno jednak było mi wierzyć, że odnajdę przyjaźń, gdyż w naszym społeczeństwie zazwyczaj bardziej normalne" są relacje np. z jakimś pijakiem, draniem, egoistą... niż z niepełnosprawnym chłopakiem... Nie każdy, bowiem uświadamia sobie, że niekiedy większe może być ukryte kalectwo moralne, czy też etyczne, niż ułomność fizyczna. Ta jednak jest szczególnie widoczna, więc obawiałem się braku akceptacji i odrzucenia.
Nie wiedziałem wówczas, że bardziej istotne od tego, co nas dotyka, jest nasze nastawienie do tych doświadczeń, a ich przeżywanie uwarunkowane jest wartościami, które są dla nas najważniejsze i które określają sens oraz cel życia.
Moje życie zaczęło się zmieniać, gdy zrozumiałem, że wiara nie powinna polegać na ślepym oczekiwaniu tego, co według mnie byłoby dobre, lecz z Wiary musi wypływać ufna pewność, że cokolwiek stałoby się z woli Boga, jest zawsze dobre, bo ma swoje głębsze uzasadnienie...
Później, w tym przekonaniu utwierdziły mnie także moje okulary. Po ludzku jest to zło, bo przecież ograniczają widzenie, ciążą, przeszkadzają. Zostały mi one jednak dane, aby uczynić znacznie większe dobro, by uratować mój wzrok, a nawet życie...
Było to wtedy, gdy wracałem, pociągiem, z moją koleżanką z obozu nad morzem. Leżałem wówczas, w przedziale, w poprzek siedzenia, ponad którym jest półka. Znajdowała się na niej wielka, przeciwsłoneczna parasolka z ostrym szpicem... Moja koleżanka brała coś z tej półki i zawadziła o tę parasolkę... Widziałem jak spada ona, tym szpicem, prosto na moje oko, lecz nie mogłem nawet poruszyć głową. Prawdziwym cudem było to, iż szkło w okularach nie pękło. Szpic parasolki ześlizgnął się po szkle i jedynie przeciął mi skórę na nosie.
Nie trudno wyobrazić sobie, co stałoby się bez okularów - rozbite oko, uszkodzony mózg...
Myślę, że to doświadczenie jest dowodem na to, iż Bóg wie, co jest dla nas dobre. Aby jednak mógł On czynić dobro, nawet poprzez moją niepełnosprawność, najpierw sam musiałem ją przyjąć, pogodzić się z nią, musiałem Mu zaufać...
Dopóki brakowało mi tego powiedzenia "TAK", to żyłem w ciągłym rozdarciu, pomiędzy walką z tym, co zostało mi dane, a możliwie najbardziej pełnym i aktywnym życiem, w tym stanie, w jakim jestem.
W tamtym czasie jednymi z nielicznych osób, które mnie odwiedzały, były moje nauczycielki. To właśnie one zapoznały mnie, wówczas jeszcze z klerykiem-Jurkiem, który po święceniach kapłańskich, odprawił w moim pokoju, Mszę Św. - prymicyjną.
Był to przełomowy punkt w moim życiu. Tego, bowiem dnia sam Pan Jezus uobecnił się w moim pokoju. Gdy przyjąłem Go w Komunii Św., pod dwiema postaciami, z moich oczu popłynęły łzy radości i wzruszenia. Doświadczyłem wówczas tak niesamowitej i wszechogarniającej Miłości Boga, że myślę, iż właśnie w niebie jest tak dobrze jak było mi wtedy i niejednokrotnie jest nadal, gdy spotykam się z Panem Jezusem w Eucharystii.
Ta Msza Św. pozwoliła mi uwierzyć, że skoro sam Bóg chce być ze mną, to moje życie musi mieć sens i znaczenie... być może także dla innych ludzi...
Właśnie w świetle wiary zrozumiałem, że gdy Jezus uzdrawiał, rozmnażał chleb, to szły za Nim tłumy, lecz czy oni byli Jego przyjaciółmi? Czy wykorzystywali jedynie to, że mógł im się jakoś przydać? Natomiast na drodze krzyżowej prawie wszyscy Go opuścili... Pozostali przy Nim tylko ci, którzy potrafili prawdziwie kochać. To dało mi nadzieję, że być może również ja spotkam takich ludzi, dla których niepełnosprawność nie jest okropieństwem, od którego się ucieka, lecz widzą w niej wyzwanie, aby wzrastać ku temu, co w człowieku jest najbardziej ludzkie... a zarazem Boże.
Zacząłem, więc otwierać się na ludzi i wychodzić do nich, początkowo poprzez moje publikacje w czasopismach. W odpowiedzi napisały do mnie osoby, które nie ograniczają się do tego, co powierzchowne, gdyż potrafią patrzeć sercem...W ten sposób, w mroku mojej samotności, zajaśniały pierwsze gwiazdki przyjaźni. Niejednokrotnie odpisują też osoby, które pomimo pełnej sprawności fizycznej zagubiły wiarę w sens i wartość swojego życia...
Zazwyczaj wystarczało parę listów, czy też spotkanie, aby stopniowo rozkwitały w nich radość i piękno życia. Ja mogłem ofiarować im jedynie zrozumienie, akceptację, rozmowy, wspólne spacery, czy też okazję do pomagania mi. To jednak dawało im poczucie, iż są komuś potrzebne, że potrafią czynić dobro i w tym odnajdywały to, co w życiu jest najważniejsze...
Jedna studentka po spotkaniu ze mną, napisała:
Radość, którą masz w sobie - taką prawdziwą i głęboką - jest dla mnie nieustannym przykładem, jak żyć. Jeśli dziś jestem inna, lepsza - to dzięki tobie. Ktoś kiedyś powiedział, że przykłady pociągają i patrząc na Ciebie wciąż tak wiele się uczę... Odkrywam to prawdziwe piękno życia...
Te słowa dały mi nadzieję, że niepełnosprawność jest tylko na tyle złem, na ile ogranicza w czynieniu dobra, a przecież jego źródłem jest Bóg, który działa poprzez nasze serce i umysł. Dlatego mogę ofiarować chociażby serdeczną Przyjaźń, w której można ubogacać się wspólnymi przeżyciami, a także tym, co stanowi nasze życie wewnętrzne. Przekonany, bowiem jestem, że tak naprawdę żyjemy na tyle, na ile istniejemy dla innych ludzi, lecz tylko wobec Przyjaciela możemy istnieć także w tym, co jest w nas najgłębsze, a zarazem najwrażliwsze. Myślę, że jesteśmy tutaj podobni do kwiatów, które pragną rozwinąć pąk, aby ukazać swoje wnętrze, lecz by było to możliwe, muszą być one otoczone światłem i ciepłem. Zapewne właśnie na tym polega tajemnica szczęścia, iż jest się wzajemnie dla siebie słońcem i kwiatem, który rozkwita w ciepłym spojrzeniu, w jasnym uśmiechu, w dobrym słowie, w życzliwym geście, w serdecznym dotyku akceptacji...
Właśnie dzięki takim relacjom, z czasem, przestałem wstydzić się mojej ułomności. Już nie chciałem chować się w moim mieszkaniu, lecz zapragnąłem wyjść na - niejednokrotnie bardzo kręte i wyboiste - drogi mojego życia. Tylko, bowiem na nich mogę odnajdywać najcenniejsze skarby: szczęście, dobro i piękno, których źródłem są miłość i przyjaźń. Są to jedyne skarby, które nie przeminą, lecz pozostaną w naszych sercach i na zawsze będą nas ubogacać... Bo bez względu na zewnętrzne okoliczności i nawet pomimo bezwładnego ciała, życie, tak naprawdę, toczy się w nas... w naszych sercach...
Wciąż żywe są w mojej pamięci chwile, gdy po raz pierwszy wyjechałem na wózku poza mieszkanie i mogłem stać pod drzewem, słuchać jego szumu, dotykać szorstkiej kory. Mogłem dotknąć trawy, zerwać jej trochę, powąchać... Soczysta, pachnąca, zielona trawa - dla innych prozaiczna codzienność, a dla mnie życie, natura, piękno, ukojenie, radość.... Myślę, że niejednokrotnie przestajemy cenić coś dla nas bardzo ważnego, tylko dlatego, że spowszedniało nam to. Dopiero utrata tej wartości uświadamia nam, jak wiele zostało nam dane i jak mało potrafimy to doceniać i cieszyć się tym...
Bardzo ważne było dla mnie to, iż mogłem poznać problemy ludzi, którym na pozór nic do szczęścia nie brakuje, lecz wewnątrz zmagają się z ogromnymi trudnościami. To pomogło mi docenić to wszystko, co mam; to, co mogę; to, że w ogóle mogę cieszyć się darem życia! Albowiem jego piękno odnalazłem właśnie w tym, że nie przechodzi się przez nie jak przez płaską, monotonną dolinę, lecz jest to niepowtarzalny górski szlak. Bywa, że czasem napotykamy jakieś wysokie i strome wzniesienie, które jest zbyt trudne, aby pokonać je samotnie. Natomiast idąc wraz z przyjaciółmi można liczyć na ich pomoc, aby podążać wciąż dalej.... tam, gdzie horyzontem są marzenia...
Nie chcę, więc stać w miejscu, bo wówczas zmarnowałbym swoje życie, lecz pragnę odnajdywać drogę, która stanowi o wyjątkowości mojego życia i wiedzie do jego celu. Toteż z czasem zapragnąłem pojechać na jakiś turnus rehabilitacyjny, abym przez 2 tygodnie mógł cieszyć się bliskością przyrody oraz spotkaniami z ludźmi. Stało się to możliwe m.in. dzięki mojej wolontariuszce - koleżance, która chciała towarzyszyć mi jako opiekunka. Były to dla nas zupełnie nowe doświadczenia, więc z wyjazdem tym wiązało się wiele obaw, m. in. czy ta 19- letnia dziewczyna podoła całej opiece nade mną? Mówiono nam, że jesteśmy szaleni, jadąc razem na obóz...
Cieszę się jednak, że wyzbyłem się tej "normalności", która skazywała mnie na uwięzienie, we własnym pokoju... Albowiem, aby wzrastać i rozwijać się trzeba wciąż przekraczać kolejne granice własnych obaw i słabości, które istnieją, przede wszystkim w naszych umysłach, w wyobraźni, lękach, kompleksach....
Wiele takich barier udało mi się przełamać podczas różnych obozów, które pokazały mi czym jest wolontariat i były czasem wspaniałej przygody i wzajemnego ubogacenia. Wciąż cieszą mnie niesamowite przeżycia, gdy np. zdobywaliśmy górskie szlaki, na które tylko ktoś zupełnie szalony wybrałby się na wózku.
Po przejściu jednego z takich karkołomnych szlaków usłyszałem słowa, które mogłyby wiele powiedzieć osobom poszukującym szczęścia i pełni życia jedynie w obrębie czubka własnego nosa, a odnajdują oni tylko pustkę...
Słowa te brzmiały mniej więcej tak:
Wiesz Jacku, gdybym sama tu doszła, to byłoby to coś zwyczajnego - bez większego znaczenia. Natomiast poprzez to, że pomogłam tobie, moja radość i satysfakcja jest znacznie większa, bo mogę cieszyć się także tym, że przyczyniłam się do tego, iż jesteś szczęśliwy, będąc w tym pięknym miejscu...
Myślę, że tacy ludzie - wolontariusze, odkryli prawdę, iż radość i sens życia można odnaleźć tylko wtedy, gdy szuka się każdego dobra, jakie możemy uczynić dla innych ludzi.
Zapewne właśnie z tej przyczyny Bóg stworzył człowieka, bo jest On Miłością, a miłość rozkwita tylko w relacji z drugą osobą, albowiem jest ona pragnieniem dawania siebie dla dobra i szczęścia innych. Toteż Miłość nie może istnieć bez drugiego człowieka, podobnie jak ogień nie może istnieć bez powietrza Możemy stanowić jakiś potencjał Miłości, tak jak np. świeca może kiedyś rozpalić się płomieniem, lecz nie będzie to możliwe w próżni.
Nic nie jest warta sama zdolność do miłości, jeśli nie realizuje się ona względem innych osób.
Toteż również ja nie chcę ograniczać się tylko do przyjmowania pomocy, lecz pragnę pozostawić po sobie jakiś ślad miłości - dobro, jakie uczynię dla drugiego człowieka...
Dlatego tworzę m.in. strony internetowe: www.przyjaciel.info ; aby pokazać, że warto być wolontariuszem, aby pomóc, osobie niepełnosprawnej, przejść chociażby najmniejszy odcinek tej pielgrzymki, którą jest każdy dzień życia... Niestety, nie każdy ma świadomość, że właśnie w właśnie w takiej relacji można poznać nowe oblicze szczęścia: gdy zobaczysz promieniujące radością i wdzięcznością oczy, w których odnajdziesz odbicie swojego serca...
Zazwyczaj najtrudniej jest nawiązać ten pierwszy kontakt z osobą niepełnosprawną, bo jest to jakby wejście do nieco innego, tajemniczego świata. Warto jednak pamiętać, że odkrywanie nieznanego świata może być ciekawe i ubogacające. Jest to również szansa, by nie ograniczać się tylko do biernej obserwacji życia, co często wyraża się w tym, iż ludzie chcieliby pomagać jakiemuś "inwalidzie" z telenoweli, a zapominają o sąsiedzie na wózku, który czasem potrzebuje pomocy, czy też samej obecności drugiego człowieka.
Zapewne niejednokrotnie przeszkodą jest tutaj obawa przed jakimś "uwikłaniem się". Myślę jednak, że nie tylko dla mnie każda relacja ma na tyle sens, na ile każde spotkanie jest wzajemnym darem ofiarowanym z potrzeby serca, w pełnej wolności; na ile Ty możesz odnaleźć w tym swoją radość i satysfakcję; na ile Ty poprzez mnie, a ja poprzez Ciebie możemy wzajemnie się rozwijać i ubogacać.
Dlatego staram się przyczynić się do przełamywania barier, których źródłem są przede wszystkim brak wiedzy i zrozumienia.
Myślę, że powinienem dzielić się moimi doświadczeniami, pisząc m. in. o dobru, z jakim się spotykam, gdyż czasem, zwłaszcza młodzież, naśladuje złe przykłady tylko, dlatego, że nie mają oni pozytywnych wzorów, z którymi mogliby się identyfikować.
Zapewne ludziom brakuje prawdziwego świadectwa Dobra, aby pod wpływem emanującej z ekranów przemocy, pustki duchowej, prymitywizmu, nie zamykali się w swoich domach i w samych sobie, lecz mieli odwagę wychodzić do drugiego człowieka, np. poprzez wolontariat.
Toteż wiele frustracji, współczesnego człowieka, bierze się stąd, że brakuje nam osoby, dla której nie byłby najważniejszy cały świat - rzeczy materialne, sukces, kariera, lecz drugi człowiek... Wiele osób pragnie dawać siebie, chce czynić jakieś dobro, lecz często traktowani są jak przedmioty do wykorzystania, a nie jak ludzie do kochania... Być może, brakuje w tym wszystkim docenienia, czy też postawy wdzięczności, za to, że Ty chcesz być dla mnie, a ja dla Ciebie...
Przykładem jest moja koleżanka, która miała w sobie duże bariery, a nawet lęk wobec osób niepełnosprawnych. Nie wiedziała ona jak zachować się wobec osoby na wózku? O czym mówić? Obawiała się, czy nie zrani jakimś niezręcznym słowem, albo niewłaściwym gestem? Chciała jednak przełamać te ograniczające ją obawy. Nawiązała, więc ze mną najpierw korespondencyjną znajomość, a następnie pojechała, jako moja wolontariuszka na obóz. Później wyznała mi:
Zdziwiłam się, że pomaganie tobie nie jest problemem, a nawet odnalazłem w tym radość i satysfakcję. Teraz już wiem, że wolontariat i przyjaźń z osobą niepełnosprawną może dopomóc w tym, abyśmy wznieśli się ponad nasze problemy i ograniczenia; by zostały rozbudzone nasze serca... nasza wrażliwość... Dało to mi większe poczucie sensu i wartości mojego życia, które teraz spostrzegam jako bezcenny i niepowtarzalny dar...
To świadectwo jest przykładem tego, że w każdym człowieku kryje się jakiś potencjał dobra, lecz tylko poprzez otwarcie się na Boga i innych ludzi, dobro to ma szansę rozwinąć się w nas, a także może uczynić ten świat lepszym i piękniejszym...
Relacja z konkursu Centrum Wolontariatu Rozmowa o Wolontariacie
Nazywam się Magdalena Jędrzejewska. Cierpię na padaczkę lekooporną, cóż taki los. Głęboko wierzę w to, że kiedyś obudzę się bez tej fałszywej przyjaciółki. Podziwiam CIĘ z ten niespotykany optymizm, chęć poznawania nowych ludzi bez względu na to co się dzieje. I chyba moim zdaniem należy tę cechę w sobie pielęgnować
Magdalena Jędrzejewska
Nic w życiu nie dzieje sie przypadkiem, szukając strony o Medjugorie, otwarłam Twoją stronę.
Masz wyjątkowy dar -od Boga - poruszania ludzkich serc, piszę i płaczę .Dziękuję Ci za twoją stronę, za uswiadomienie mi jak wiele posiadam, Moge chodzić, biegać, jeździć na rowerze i jeszcze czasami narzekam. Boże przebacz mi, że nie potrafiłam mego zdrowia docenić . Pozdrawiam Cię i życzę Ci z całego serca, abyś jak najwiecej ludzi dobrej woli spotykał na swojej drodze, Którzy znajda czas i chęci , by realizować twoje pragnienia i marzenia, by znaleźli dla Ciebie czas. Zyczę Ci abyś nigdy nie był sam. Urszula